Bohaterowie: Harry Styles i Louis Tomlinson (Larry Stylinson)
Ilość słów: 1332
Od autora: Znowu jakieś smęty, ale nic innego jakoś nie potrafię napisać... Miłego czytania, anyway :).
Przechadzałem się przez jedną z londyńskich ulic w poszukiwaniu kwiaciarni. Uwielbiałem kupować Ci kwiaty. Tak o, bez żadnej okazji, ponieważ widok twojej szczęśliwej buźki, kiedy Ci je dawałem, był dla mnie najważniejszy. W ogóle, cały Ty byłeś dla mnie najważniejszy, Louis. Zatrzymałem się przy malutkim sklepiku, gdzie na wystawie prezentowały się przepięknie przyozdobione róże. Niewiele się zastanawiając wszedłem do środka i kupiłem te czerwone, twoje ulubione. Zadowolony z siebie wyszedłem z kwiaciarni. Tylko dwie ulice dzieliły mnie od Ciebie. Ruszyłem więc szybkim krokiem, aby jak najszybciej móc się z Tobą znowu zobaczyć.
To niesamowite, jak zwykłe zakupy w sklepie mogą aż tak zmienić twoje życie. Co ja wtedy kupowałem? Ach tak, kukurydzę w puszce. Przygotowywałem przyjęcie z okazji imienin mojej mamy. Zjawić się na nim miało około 40 osób, w tym większość z nich to nasza rodzina. Potrzebowałem tej kukurydzy z 7 puszek, aby móc przygotować moją popisową sałatkę. Co jak co, ale kucharz ze mnie był niezły. Niestety przy wejściu do sklepu nie zauważyłem żadnych koszyków, więc byłem zmuszony wszystkie te puszki ogarnąć jedynie moimi rękoma. Jakieś dwa metry dzieliły mnie od kasy, kiedy jedna z puszek upadła z hukiem na podłogę a za nią dwie następne. Wtedy zjawił się on. Mój kochany Lou. Zupełnie jakby wyrósł spod ziemi. Pomógł mi zbierać z podłogi tą nieszczęsną kukurydzę. Kiedy podnieśliśmy się z klęczek, ten uśmiechnął się do mnie słodko. Momentalnie poczerwieniałem na twarzy.
Ilość słów: 1332
Od autora: Znowu jakieś smęty, ale nic innego jakoś nie potrafię napisać... Miłego czytania, anyway :).
Przechadzałem się przez jedną z londyńskich ulic w poszukiwaniu kwiaciarni. Uwielbiałem kupować Ci kwiaty. Tak o, bez żadnej okazji, ponieważ widok twojej szczęśliwej buźki, kiedy Ci je dawałem, był dla mnie najważniejszy. W ogóle, cały Ty byłeś dla mnie najważniejszy, Louis. Zatrzymałem się przy malutkim sklepiku, gdzie na wystawie prezentowały się przepięknie przyozdobione róże. Niewiele się zastanawiając wszedłem do środka i kupiłem te czerwone, twoje ulubione. Zadowolony z siebie wyszedłem z kwiaciarni. Tylko dwie ulice dzieliły mnie od Ciebie. Ruszyłem więc szybkim krokiem, aby jak najszybciej móc się z Tobą znowu zobaczyć.
To niesamowite, jak zwykłe zakupy w sklepie mogą aż tak zmienić twoje życie. Co ja wtedy kupowałem? Ach tak, kukurydzę w puszce. Przygotowywałem przyjęcie z okazji imienin mojej mamy. Zjawić się na nim miało około 40 osób, w tym większość z nich to nasza rodzina. Potrzebowałem tej kukurydzy z 7 puszek, aby móc przygotować moją popisową sałatkę. Co jak co, ale kucharz ze mnie był niezły. Niestety przy wejściu do sklepu nie zauważyłem żadnych koszyków, więc byłem zmuszony wszystkie te puszki ogarnąć jedynie moimi rękoma. Jakieś dwa metry dzieliły mnie od kasy, kiedy jedna z puszek upadła z hukiem na podłogę a za nią dwie następne. Wtedy zjawił się on. Mój kochany Lou. Zupełnie jakby wyrósł spod ziemi. Pomógł mi zbierać z podłogi tą nieszczęsną kukurydzę. Kiedy podnieśliśmy się z klęczek, ten uśmiechnął się do mnie słodko. Momentalnie poczerwieniałem na twarzy.
- Odłożę na taśmę. - powiedział.
Pokiwałem tylko głową i uśmiechnąłem się nerwowo. Należałem bowiem do osób nieśmiałych. Cholernie nieśmiałych. Kiedy tylko zapłaciłem za zakupy, od razu ulotniłem się z tego sklepu. Szedłem po chodniku totalnie zamyślony, dlatego kiedy poczułem jak ktoś chwyta mnie za przedramię, wrzasnąłem głośno. Lou zaczął się ze mnie śmiać. Zrobiłem obrażoną minę, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że mój wrzask przypominał wrzask małej dziewczynki. Szybko zaproponował mi, że odprowadzi mnie do domu. Szczerze jego propozycja mnie zdziwiła, no bo przecież w ogóle się nie znaliśmy. Mimo to zgodziłem się.
- Tak właściwie to jestem Lou. - powiedział z uśmiechem, kiedy staliśmy już pod moim domem.
- A ja Harry. - uśmiechnąłem się delikatnie.
No i zapadła ta okropna cisza. Jeśli ktoś tego kiedykolwiek doświadczył, to doskonale wie jaka to cholernie niezręczna sytuacja.
- Mogę Cię o coś spytać? - zapytał a ja kiwnąłem twierdząco głową. - Czy... Umówiłbyś się ze mną? - wypalił a mnie zatkało. Chłopak widząc moją reakcję zmieszał się. - Przepraszam... Ja... Ta twoja bransoletka... Myślałem... - jąkał się i ciągle gdzieś uciekał wzrokiem.
Spojrzałem na bransoletkę, którą dostałem od swojego byłego chłopaka. Ot taka w kolorach tęczy. Wszyscy wiemy czego symbolem były te kolory, dlatego od razu skojarzyłem, dlaczego Louis, prosto z mostu, zadał mi takie a nie inne pytanie.
- Nie, nie, wszystko w porządku! Dobrze myślałeś. - szybko potwierdziłem jego przypuszczenia. - Chętnie się z Tobą umówię, Louis. - dodałem, uśmiechając się.
Czułem jak z tego wszystkiego zaczęły piec mnie policzki, dlatego szybko wymieniliśmy się numerami i pobiegłem do domu, żegnając się z nim. Nie chciałem aby moje rumieńce zdradziły mu, jak bardzo mi się podobał.
Spotykaliśmy się już od ponad roku. Moje życie przez cały ten czas wywróciło się o 180 stopni. Gdyby ktoś np. 2 lata temu powiedział mi, że w moim życiu zjawi się taki Louis, jak Boga kocham, wybuchłbym śmiechem, nie wierząc w to. A jednak...
Właśnie wychodziłem z zakrętu kiedy Cię ujrzałem, Louis. I to nie samego. Stałeś obok bramy do twojego domu, całując się z jakimś chłopakiem. Moje serce natychmiast pękło a róże, które Ci kupiłem, jakby same wytoczyły się z mojej dłoni, upadając na ulicę. Miałem wrażenie, że czas na chwilę zwolnił. Stałem jak wryty i patrzyłem jak się z nim żegnasz i wciskasz mu w dłoń róże, które wczoraj Ci dałem. Nie wierzyłem... To naprawdę Ty, Lou?
Kiedy twój chłoptaś się oddalił machając do Ciebie, obróciłeś się na pięcie i wtedy zobaczyłeś mnie. Twoja mina była bezcenna. Chociaż moja pewnie była nie lepsza... Ruszyłeś do mnie niepewnym krokiem a ja... Nie chciałem z Tobą rozmawiać, Ty draniu! Po prostu zacząłem uciekać. Nigdy nie byłem dobry w bieganiu, za to Ty niestety tak. Dogoniłeś mnie. Zacząłeś się przede mną tłumaczyć, ale ja Cię nie słuchałem. Słyszałem jedynie jakieś pojedyncze wyrazy wyrwane z kontekstu.
- Tommo... Myślałem, że mnie kochasz... - wyszeptałem.
- Bo Cię kocham! - żachnął się.
- Nie, Louis! Nie chcę tego słuchać! - wykrzyczałem, odpychając Cię mocno od siebie.
Upadłeś a ja ponownie uciekłem. Na moment odwróciłem głowę w tył, by sprawdzić czy czasem nie wstałeś i nie pobiegłeś za mną. Ale Ty... Ty tam leżałeś i... i nie ruszałeś się... Widząc to spanikowałem. Podbiegłem do Ciebie sprawdzić co Ci jest. Byłeś nieprzytomny a z twojej głowy sączyła się krew. Dopiero wtedy zauważyłem, że upadając, uderzyłeś głową o kant betonowego murku... Nie oddychałeś... Zacząłem płakać. Nie wiedziałem co robić. Byłem w takim szoku, że... zostawiłem Cię tam... Bez jakiejkolwiek pomocy. Nie zadzwoniłem po pogotowie. Bałem się, że wszyscy się dowiedzą, że to moja wina. Bałem się ponieść za to konsekwencje... A może po prostu pomyślałem, że sobie na to zasłużyłeś, Tomlinson?
Nie żyłeś i to przeze mnie. A ja miałem jeszcze czelność pojawić się na twoim pogrzebie... Leżąc martwy w trumnie wyglądałeś jakbyś uciął sobie drzemkę. Ten obraz do dzisiaj staje mi przed oczami. Wiem, że to wszystko moja wina, ale nie wyobrażasz sobie jak podle się czułem... Jacyś obcy ludzie składali mi kondolencje. Przypuszczam, że to jakaś twoja rodzina, skoro wiedzieli, że mnie i Ciebie coś łączyło. To było okropne... Kiedy opuszczali trumnę z twoim ciałem, Tomlinson, poczułem ukłucie w sercu. Nawet nie wiem jak to się stało, ale momentalnie zalałem się łzami. Czułem się taki bezsilny a zarazem wyprany z jakichkolwiek emocji, uczuć...
Minęło już sporo czasu odkąd Ciebie nie ma a ja nadal się tym zadręczam. To cholernie trudne żyć ze świadomością, że Cię zabiłem... Bo zabiłem osobę, którą mimo tej zdrady ciągle kochałem. Z dnia na dzień przestałem normalnie funkcjonować. Rodzina, przyjaciele - oni po prostu sądzą, że nie mogę się pogodzić z tą stratą, ale co oni mogą wiedzieć? W końcu to nie oni Cię zabili, tylko ja. Nikt o tym nie wiedział. Dłużej już tak nie potrafiłem. Wyciągnąłem z drukarki czystą kartkę. Chwyciłem w dłoń długopis i zacząłem pisać. Wszystko - od początku do końca. Kiedy już skończyłem, zgiąłem kartkę dwa razy na pół i położyłem ją na swoim łóżku. Zerwałem z mojej tablicy korkowej twoje zdjęcie. Przejechałem dłońmi po śliskim papierze uśmiechając się do Ciebie smutno. Zarzuciłem na siebie bluzę i wcisnąłem zdjęcie w prawą kieszeń. Wyszedłem z pokoju co chyba okazało się być dla rodziny dziwnym zjawiskiem, bo patrzyli na mnie, jak wychodziłem z domu, z szeroko otwartymi oczami. Na zewnątrz jak zwykle padało, więc założyłem na głowę kaptur. Ruszyłem zdecydowanym krokiem przed siebie. Doszedłem do parku, gdzie mimo późnej pory było sporo ludzi. Ale nie sam park mnie interesował, tylko opuszczony budynek, który znajdował się kilkanaście metrów dalej. Wszedłem do środka, rozglądając się, chociaż jego wnętrze znałem bardzo dobrze. Bywałem tutaj dosyć często. Przynajmniej nikt mi tutaj nie przeszkadzał w byciu samemu. Udałem się do kolejnego pomieszczenia. Na zniszczonej sofie leżał gruby sznur z pętlą, który przyniosłem tu jakiś czas temu. Już wtedy wiedziałem, że chcę to zrobić. Po prostu muszę! Chwyciłem go w moje trzęsące się z nerwów dłonie i wyszedłem na zewnątrz. Przywiązałem go solidnie do gałęzi drzewa, które rosło naprzeciwko domu. Wdrapałem się pospiesznie na nie i zacisnąłem sobie pętlę na szyi. Wyjąłem z kieszeni twoje zdjęcie i spojrzałem na twoją roześmianą buźkę ostatni raz. Jedna łza spłynęła po moim policzku, ale natychmiast ją wytarłem. Zamrugałem kilka razy. Nie chciałem płakać, nie teraz! Włożyłem twoje zdjęcie tym razem do tylnej kieszeni od spodni. Zacisnąłem mocno powieki.
Louis, kochanie... Przepraszam Cię... Nie chciałem, aby to tak się skończyło... Ale ja już nie mogę tak żyć. Jeśli faktycznie gdzieś tam jesteś, proszę, wybacz mi to co zrobiłem, bo ja sam sobie tego wybaczyć nie potrafię...
- Do zobaczenia po drugiej stronie, Lou... - wyszeptałem i zeskoczyłem z gałęzi...
Właśnie wychodziłem z zakrętu kiedy Cię ujrzałem, Louis. I to nie samego. Stałeś obok bramy do twojego domu, całując się z jakimś chłopakiem. Moje serce natychmiast pękło a róże, które Ci kupiłem, jakby same wytoczyły się z mojej dłoni, upadając na ulicę. Miałem wrażenie, że czas na chwilę zwolnił. Stałem jak wryty i patrzyłem jak się z nim żegnasz i wciskasz mu w dłoń róże, które wczoraj Ci dałem. Nie wierzyłem... To naprawdę Ty, Lou?
Kiedy twój chłoptaś się oddalił machając do Ciebie, obróciłeś się na pięcie i wtedy zobaczyłeś mnie. Twoja mina była bezcenna. Chociaż moja pewnie była nie lepsza... Ruszyłeś do mnie niepewnym krokiem a ja... Nie chciałem z Tobą rozmawiać, Ty draniu! Po prostu zacząłem uciekać. Nigdy nie byłem dobry w bieganiu, za to Ty niestety tak. Dogoniłeś mnie. Zacząłeś się przede mną tłumaczyć, ale ja Cię nie słuchałem. Słyszałem jedynie jakieś pojedyncze wyrazy wyrwane z kontekstu.
- Tommo... Myślałem, że mnie kochasz... - wyszeptałem.
- Bo Cię kocham! - żachnął się.
- Nie, Louis! Nie chcę tego słuchać! - wykrzyczałem, odpychając Cię mocno od siebie.
Upadłeś a ja ponownie uciekłem. Na moment odwróciłem głowę w tył, by sprawdzić czy czasem nie wstałeś i nie pobiegłeś za mną. Ale Ty... Ty tam leżałeś i... i nie ruszałeś się... Widząc to spanikowałem. Podbiegłem do Ciebie sprawdzić co Ci jest. Byłeś nieprzytomny a z twojej głowy sączyła się krew. Dopiero wtedy zauważyłem, że upadając, uderzyłeś głową o kant betonowego murku... Nie oddychałeś... Zacząłem płakać. Nie wiedziałem co robić. Byłem w takim szoku, że... zostawiłem Cię tam... Bez jakiejkolwiek pomocy. Nie zadzwoniłem po pogotowie. Bałem się, że wszyscy się dowiedzą, że to moja wina. Bałem się ponieść za to konsekwencje... A może po prostu pomyślałem, że sobie na to zasłużyłeś, Tomlinson?
Nie żyłeś i to przeze mnie. A ja miałem jeszcze czelność pojawić się na twoim pogrzebie... Leżąc martwy w trumnie wyglądałeś jakbyś uciął sobie drzemkę. Ten obraz do dzisiaj staje mi przed oczami. Wiem, że to wszystko moja wina, ale nie wyobrażasz sobie jak podle się czułem... Jacyś obcy ludzie składali mi kondolencje. Przypuszczam, że to jakaś twoja rodzina, skoro wiedzieli, że mnie i Ciebie coś łączyło. To było okropne... Kiedy opuszczali trumnę z twoim ciałem, Tomlinson, poczułem ukłucie w sercu. Nawet nie wiem jak to się stało, ale momentalnie zalałem się łzami. Czułem się taki bezsilny a zarazem wyprany z jakichkolwiek emocji, uczuć...
Minęło już sporo czasu odkąd Ciebie nie ma a ja nadal się tym zadręczam. To cholernie trudne żyć ze świadomością, że Cię zabiłem... Bo zabiłem osobę, którą mimo tej zdrady ciągle kochałem. Z dnia na dzień przestałem normalnie funkcjonować. Rodzina, przyjaciele - oni po prostu sądzą, że nie mogę się pogodzić z tą stratą, ale co oni mogą wiedzieć? W końcu to nie oni Cię zabili, tylko ja. Nikt o tym nie wiedział. Dłużej już tak nie potrafiłem. Wyciągnąłem z drukarki czystą kartkę. Chwyciłem w dłoń długopis i zacząłem pisać. Wszystko - od początku do końca. Kiedy już skończyłem, zgiąłem kartkę dwa razy na pół i położyłem ją na swoim łóżku. Zerwałem z mojej tablicy korkowej twoje zdjęcie. Przejechałem dłońmi po śliskim papierze uśmiechając się do Ciebie smutno. Zarzuciłem na siebie bluzę i wcisnąłem zdjęcie w prawą kieszeń. Wyszedłem z pokoju co chyba okazało się być dla rodziny dziwnym zjawiskiem, bo patrzyli na mnie, jak wychodziłem z domu, z szeroko otwartymi oczami. Na zewnątrz jak zwykle padało, więc założyłem na głowę kaptur. Ruszyłem zdecydowanym krokiem przed siebie. Doszedłem do parku, gdzie mimo późnej pory było sporo ludzi. Ale nie sam park mnie interesował, tylko opuszczony budynek, który znajdował się kilkanaście metrów dalej. Wszedłem do środka, rozglądając się, chociaż jego wnętrze znałem bardzo dobrze. Bywałem tutaj dosyć często. Przynajmniej nikt mi tutaj nie przeszkadzał w byciu samemu. Udałem się do kolejnego pomieszczenia. Na zniszczonej sofie leżał gruby sznur z pętlą, który przyniosłem tu jakiś czas temu. Już wtedy wiedziałem, że chcę to zrobić. Po prostu muszę! Chwyciłem go w moje trzęsące się z nerwów dłonie i wyszedłem na zewnątrz. Przywiązałem go solidnie do gałęzi drzewa, które rosło naprzeciwko domu. Wdrapałem się pospiesznie na nie i zacisnąłem sobie pętlę na szyi. Wyjąłem z kieszeni twoje zdjęcie i spojrzałem na twoją roześmianą buźkę ostatni raz. Jedna łza spłynęła po moim policzku, ale natychmiast ją wytarłem. Zamrugałem kilka razy. Nie chciałem płakać, nie teraz! Włożyłem twoje zdjęcie tym razem do tylnej kieszeni od spodni. Zacisnąłem mocno powieki.
Louis, kochanie... Przepraszam Cię... Nie chciałem, aby to tak się skończyło... Ale ja już nie mogę tak żyć. Jeśli faktycznie gdzieś tam jesteś, proszę, wybacz mi to co zrobiłem, bo ja sam sobie tego wybaczyć nie potrafię...
- Do zobaczenia po drugiej stronie, Lou... - wyszeptałem i zeskoczyłem z gałęzi...