piątek, 21 grudnia 2012

003. Ready to fall.

Bohaterowie: Harry Styles i Louis Tomlinson (Larry Stylinson)
Ilość słów: 1332
Od autora: Znowu jakieś smęty, ale nic innego jakoś nie potrafię napisać... Miłego czytania, anyway :).

Przechadzałem się przez jedną z londyńskich ulic w poszukiwaniu kwiaciarni. Uwielbiałem kupować Ci kwiaty. Tak o, bez żadnej okazji, ponieważ widok twojej szczęśliwej buźki, kiedy Ci je dawałem, był dla mnie najważniejszy. W ogóle, cały Ty byłeś dla mnie najważniejszy, Louis. Zatrzymałem się przy malutkim sklepiku, gdzie na wystawie prezentowały się przepięknie przyozdobione róże. Niewiele się zastanawiając wszedłem do środka i kupiłem te czerwone, twoje ulubione. Zadowolony z siebie wyszedłem z kwiaciarni. Tylko dwie ulice dzieliły mnie od Ciebie. Ruszyłem więc szybkim krokiem, aby jak najszybciej móc się z Tobą znowu zobaczyć.
To niesamowite, jak zwykłe zakupy w sklepie mogą aż tak zmienić twoje życie. Co ja wtedy kupowałem? Ach tak, kukurydzę w puszce. Przygotowywałem przyjęcie z okazji imienin mojej mamy. Zjawić się na nim miało około 40 osób, w tym większość z nich to nasza rodzina. Potrzebowałem tej kukurydzy z 7 puszek, aby móc przygotować moją popisową sałatkę. Co jak co, ale kucharz ze mnie był niezły. Niestety przy wejściu do sklepu nie zauważyłem żadnych koszyków, więc byłem zmuszony wszystkie te puszki ogarnąć jedynie moimi rękoma. Jakieś dwa metry dzieliły mnie od kasy, kiedy jedna z puszek upadła z hukiem na podłogę a za nią dwie następne. Wtedy zjawił się on. Mój kochany Lou. Zupełnie jakby wyrósł spod ziemi. Pomógł mi zbierać z podłogi tą nieszczęsną kukurydzę. Kiedy podnieśliśmy się z klęczek, ten uśmiechnął się do mnie słodko. Momentalnie poczerwieniałem na twarzy.
- Odłożę na taśmę. - powiedział. 
Pokiwałem tylko głową i uśmiechnąłem się nerwowo. Należałem bowiem do osób nieśmiałych. Cholernie nieśmiałych. Kiedy tylko zapłaciłem za zakupy, od razu ulotniłem się z tego sklepu. Szedłem po chodniku totalnie zamyślony, dlatego kiedy poczułem jak ktoś chwyta mnie za przedramię, wrzasnąłem głośno. Lou zaczął się ze mnie śmiać. Zrobiłem obrażoną minę, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że mój wrzask przypominał wrzask małej dziewczynki. Szybko zaproponował mi, że odprowadzi mnie do domu. Szczerze jego propozycja mnie zdziwiła, no bo przecież w ogóle się nie znaliśmy. Mimo to zgodziłem się. 
- Tak właściwie to jestem Lou. - powiedział z uśmiechem, kiedy staliśmy już pod moim domem.
- A ja Harry. - uśmiechnąłem się delikatnie.
No i zapadła ta okropna cisza. Jeśli ktoś tego kiedykolwiek doświadczył, to doskonale wie jaka to cholernie niezręczna sytuacja. 
- Mogę Cię o coś spytać? - zapytał a ja kiwnąłem twierdząco głową. - Czy... Umówiłbyś się ze mną? - wypalił a mnie zatkało. Chłopak widząc moją reakcję zmieszał się. - Przepraszam... Ja... Ta twoja bransoletka... Myślałem... - jąkał się i ciągle gdzieś uciekał wzrokiem.
Spojrzałem na bransoletkę, którą dostałem od swojego byłego chłopaka. Ot taka w kolorach tęczy. Wszyscy wiemy czego symbolem były te kolory, dlatego od razu skojarzyłem, dlaczego Louis, prosto z mostu, zadał mi takie a nie inne pytanie.
- Nie, nie, wszystko w porządku! Dobrze myślałeś. - szybko potwierdziłem jego przypuszczenia. - Chętnie się z Tobą umówię, Louis. - dodałem, uśmiechając się. 
Czułem jak z tego wszystkiego zaczęły piec mnie policzki, dlatego szybko wymieniliśmy się numerami i pobiegłem do domu, żegnając się z nim. Nie chciałem aby moje rumieńce zdradziły mu, jak bardzo mi się podobał. 
Spotykaliśmy się już od ponad roku. Moje życie przez cały ten czas wywróciło się o 180 stopni. Gdyby ktoś np. 2 lata temu powiedział mi, że w moim życiu zjawi się taki Louis, jak Boga kocham, wybuchłbym śmiechem, nie wierząc w to. A jednak...
Właśnie wychodziłem z zakrętu kiedy Cię ujrzałem, Louis. I to nie samego. Stałeś obok bramy do twojego domu, całując się z jakimś chłopakiem. Moje serce natychmiast pękło a róże, które Ci kupiłem, jakby same wytoczyły się z mojej dłoni, upadając na ulicę. Miałem wrażenie, że czas na chwilę zwolnił. Stałem jak wryty i patrzyłem jak się z nim żegnasz i wciskasz mu w dłoń róże, które wczoraj Ci dałem. Nie wierzyłem... To naprawdę Ty, Lou?
Kiedy twój chłoptaś się oddalił machając do Ciebie, obróciłeś się na pięcie i wtedy zobaczyłeś mnie. Twoja mina była bezcenna. Chociaż moja pewnie była nie lepsza... Ruszyłeś do mnie niepewnym krokiem a ja... Nie chciałem z Tobą rozmawiać, Ty draniu! Po prostu zacząłem uciekać. Nigdy nie byłem dobry w bieganiu, za to Ty niestety tak. Dogoniłeś mnie. Zacząłeś się przede mną tłumaczyć, ale ja Cię nie słuchałem. Słyszałem jedynie jakieś pojedyncze wyrazy wyrwane z kontekstu.
- Tommo... Myślałem, że mnie kochasz... - wyszeptałem.
- Bo Cię kocham! - żachnął się.
- Nie, Louis! Nie chcę tego słuchać! - wykrzyczałem, odpychając Cię mocno od siebie.
Upadłeś a ja ponownie uciekłem. Na moment odwróciłem głowę w tył, by sprawdzić czy czasem nie wstałeś i nie pobiegłeś za mną. Ale Ty... Ty tam leżałeś i... i nie ruszałeś się... Widząc to spanikowałem. Podbiegłem do Ciebie sprawdzić co Ci jest. Byłeś nieprzytomny a z twojej głowy sączyła się krew. Dopiero wtedy zauważyłem, że upadając, uderzyłeś głową o kant betonowego murku... Nie oddychałeś... Zacząłem płakać. Nie wiedziałem co robić. Byłem w takim szoku, że... zostawiłem Cię tam... Bez jakiejkolwiek pomocy. Nie zadzwoniłem po pogotowie. Bałem się, że wszyscy się dowiedzą, że to moja wina. Bałem się ponieść za to konsekwencje... A może po prostu pomyślałem, że sobie na to zasłużyłeś, Tomlinson?
Nie żyłeś i to przeze mnie. A ja miałem jeszcze czelność pojawić się na twoim pogrzebie... Leżąc martwy w trumnie wyglądałeś jakbyś uciął sobie drzemkę. Ten obraz do dzisiaj staje mi przed oczami. Wiem, że to wszystko moja wina, ale nie wyobrażasz sobie jak podle się czułem... Jacyś obcy ludzie składali mi kondolencje. Przypuszczam, że to jakaś twoja rodzina, skoro wiedzieli, że mnie i Ciebie coś łączyło. To było okropne... Kiedy opuszczali trumnę z twoim ciałem, Tomlinson, poczułem ukłucie w sercu. Nawet nie wiem jak to się stało, ale momentalnie zalałem się łzami. Czułem się taki bezsilny a zarazem wyprany z jakichkolwiek emocji, uczuć...
Minęło już sporo czasu odkąd Ciebie nie ma a ja nadal się tym zadręczam. To cholernie trudne żyć ze świadomością, że Cię zabiłem... Bo zabiłem osobę, którą mimo tej zdrady ciągle kochałem. Z dnia na dzień przestałem normalnie funkcjonować. Rodzina, przyjaciele - oni po prostu sądzą, że nie mogę się pogodzić z tą stratą, ale co oni mogą wiedzieć? W końcu to nie oni Cię zabili, tylko ja. Nikt o tym nie wiedział. Dłużej już tak nie potrafiłem. Wyciągnąłem z drukarki czystą kartkę. Chwyciłem w dłoń długopis i zacząłem pisać. Wszystko - od początku do końca. Kiedy już skończyłem, zgiąłem kartkę dwa razy na pół i położyłem ją na swoim łóżku. Zerwałem z mojej tablicy korkowej twoje zdjęcie. Przejechałem dłońmi po śliskim papierze uśmiechając się do Ciebie smutno. Zarzuciłem na siebie bluzę i wcisnąłem zdjęcie w prawą kieszeń. Wyszedłem z pokoju co chyba okazało się być dla rodziny dziwnym zjawiskiem, bo patrzyli na mnie, jak wychodziłem z domu, z szeroko otwartymi oczami. Na zewnątrz jak zwykle padało, więc założyłem na głowę kaptur. Ruszyłem zdecydowanym krokiem przed siebie. Doszedłem do parku, gdzie mimo późnej pory było sporo ludzi. Ale nie sam park mnie interesował, tylko opuszczony budynek, który znajdował się kilkanaście metrów dalej. Wszedłem do środka, rozglądając się, chociaż jego wnętrze znałem bardzo dobrze. Bywałem tutaj dosyć często. Przynajmniej nikt mi tutaj nie przeszkadzał w byciu samemu. Udałem się do kolejnego pomieszczenia. Na zniszczonej sofie leżał gruby sznur z pętlą, który przyniosłem tu jakiś czas temu. Już wtedy wiedziałem, że chcę to zrobić. Po prostu muszę! Chwyciłem go w moje trzęsące się z nerwów dłonie i wyszedłem na zewnątrz. Przywiązałem go solidnie do gałęzi drzewa, które rosło naprzeciwko domu. Wdrapałem się pospiesznie na nie i zacisnąłem sobie pętlę na szyi. Wyjąłem z kieszeni twoje zdjęcie i spojrzałem na twoją roześmianą buźkę ostatni raz. Jedna łza spłynęła po moim policzku, ale natychmiast ją wytarłem. Zamrugałem kilka razy. Nie chciałem płakać, nie teraz! Włożyłem twoje zdjęcie tym razem do tylnej kieszeni od spodni. Zacisnąłem mocno powieki.
Louis, kochanie... Przepraszam Cię... Nie chciałem, aby to tak się skończyło... Ale ja już nie mogę tak żyć. Jeśli faktycznie gdzieś tam jesteś, proszę, wybacz mi to co zrobiłem, bo ja sam sobie tego wybaczyć nie potrafię...
- Do zobaczenia po drugiej stronie, Lou... - wyszeptałem i zeskoczyłem z gałęzi...

środa, 19 grudnia 2012

002. Am I still your charm or am I just bad luck?

Bohaterowie: Niall Horan i Zayn Malik (Ziall Horalik)
Ilość słów: 751
Od autora: A więc, po dość długiej przerwie postanowiłam coś napisać. Jak zwykle jakaś piosenka mnie do napisania tego natchnęła ;P. To już standard xD. Wiem, że jest bardzo krótko, ale raczej na temat. Więc tego... Miłego czytania życzę :).

Stałem przy oknie wpatrując się w jeden punkt. Deszcz padał od jakiejś godziny i zdawać by się mogło, że nie będzie miał on końca. Wszędzie było szaro, buro... Ten stan nie ulegał zmianie już dłuższy czas. Zupełnie jak moje kłótnie z Zayn'em - niekończące się niczym ten deszcz, chłodne jak każde nasze pożegnanie zaakcentowane trzaskiem drzwi i ta szara codzienność, ta rutyna, która bezczelnie wkradała się między nas. A przecież kiedyś było inaczej... Tak idealnie. Może zbyt idealnie by mogło być prawdziwe? Przejechałem dłońmi po mojej blond czuprynie po czym westchnąłem ciężko. Znów mnie zostawił. Zostawił mnie z totalnym mętlikiem w głowie. Dlaczego to tak bolało? Dlaczego mi to robił za każdym razem? Czy nie byłem dla niego wystarczająco dobry? A może wystarczyło to, że nie byłem kobietą? Mimo wszystko starałem się być silny. Starałem się pokazać, że jego zarzuty wobec mnie, te niekontrolowane wyzwiska padające z jego ust, kompletnie mnie nie ruszają. Ale jemu wystarczyło jedno spojrzenie w moje oczy i wiedział. Wiedział jak słaby jestem. Wiedział, że sprawia mi ból. Ale co z tego, że wiedział skoro ani na chwilę nie przestawał? Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Przygryzłem dolną wargę zaciskając mocno powieki. Zwykle to wystarczyło, ale nie dziś. Po moim policzku spłynęła gorzka łza, którą momentalnie otarłem wierzchem dłoni. Kochałem go. I to jak. Nie wyobrażałem sobie bez niego życia. Cierpiałem, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że to co było między nami, wypalało się. Jak mogłem temu zapobiec? I czy w ogóle mogłem...? Kolejna łza spłynęła... Na siłę próbowałem zająć myśli czymś przyjemnym, przepędzić z nich Zayn'a. Jednak wystarczyło niespełna kilka sekund a niemiłe wspomnienia wracały niczym bumerang. Zasłoniłem żaluzję w oknie. Widok tego co działo się na zewnątrz jeszcze bardziej mnie przygnębiał. Usiadłem bezwiednie na łóżku. Swój wzrok ulokowałem w szafce, gdzie prezentowała się dosyć pokaźna wystawa alkoholu. To on powinien być kolejnym punktem tego przegranego wieczoru, ale nie dziś. Postanowiłem, że ten wieczór będzie inny. Wstałem i chwyciłem w dłonie klucze do samochodu. Wyszedłem z domu nawet nie zamykając go. Odjechałem. Po chwili parkowałem już przed jego blokiem. Widziałem jak siłuje się z drzwiami. Znów zapomniał klucza. Wykorzystałem moment, kiedy dzwonił do kogoś przez domofon. Wyskoczyłem z auta i schowałem się za jakimś krzakiem. Kiedy tylko wszedł do środka, popędziłem za nim. Dogoniłem go na schodach na 5 piętrze. Kiedy tak staliśmy naprzeciwko siebie, zastanawiałem się co ja właściwie chciałem mu powiedzieć? Że go kocham? Przecież to totalny banał... Zayn patrzył na mnie wyczekująco. Jego wyraz twarzy mieszał się z frustracją i zdezorientowaniem na przemian. Podrapałem się po głowie nerwowo. Milczałem. Ciągle milczałem. Zayn pokręcił głową i zaczął zmierzać ku drzwi swojego mieszkania. Stałem jeszcze chwilę jak wryty. Karciłem się w myślach za to, że jestem aż tak nierozgarnięty. Usłyszałem dźwięk otwierania drzwi. Od razu pobiegłem za Zayn'em. Dopadłem go jeszcze zanim wszedł do mieszkania. Zatrzasnąłem drzwi, popchnąłem go stanowczo na ścianę i chwyciłem go za jego idealnie wyprasowany T-shirt. Ta jego Perrie widać bardzo o niego dbała. Prychnąłem na samą myśl o tym jak lata wokół niego i mu dogadza. W końcu ode mnie nie mógł tego oczekiwać; miałem dwie lewe ręce a zresztą nawet bym się na taki układ nie zgodził. Poczułem jak Zayn próbuje mnie odepchnąć. Uśmiechnąłem się do niego szaleńczo. Przywarłem do niego całym swoim ciałem i pocałowałem go namiętnie. Szybko mi uległ i poddał się mojemu pocałunkowi. Widzisz Zayn? Widzisz co tracisz? Naprawdę tego chciałeś?
- Zayn!? - usłyszałem za sobą przerażony krzyk.
To była Perrie. Stała w drzwiach i patrzyła na nas, zakrywając dłoniom usta. Jej oczy w jednej chwili się zaszkliły.
- Perrie, nie, kochanie, to nie tak! - krzyczał Zayn, odpychając mnie.
Ale ona nie słuchała. Pospiesznie wróciła do mieszkania, zamykając drzwi na klucz. Zay jak szalony walił  w nie pięściami, prosząc aby wpuściła go do środka. Zero odzewu. Zaśmiałem się pod nosem. Natychmiast napotkałem jego wściekły wzrok.
- Bawi Cię to? - warknął. - Zrujnowałeś mi życie, Ty...
- Pedale? To chciałeś właśnie powiedzieć? - przerwałem mu. Znowu się zaśmiałem.
Zayn patrzył na mnie chyba nie do końca wiedząc co ma myśleć. Podszedłem do niego, próbując pocałować go w szyję. Kiedy po raz kolejny mnie odepchnął, zdenerwowałem się.
- Wiesz co? Cholerny tchórz z Ciebie, kochanie. - powiedziałem, odwracając się od niego.
Zbiegłem szybko po schodach i popędziłem do swojego samochodu. Powinienem był teraz cierpieć jeszcze bardziej, ale ja... nawet byłem zadowolony. Cieszyłem się z tego, że okazał się być takim dupkiem. To niesamowite, że musiałem tyle wycierpieć, żeby teraz poczuć się wreszcie wolnym.

wtorek, 10 lipca 2012

001. Love is sightless.

Bohaterowie: Niall Horan i Harry Styles (Narry Storan)
Ilość słów: 1174
Od autora: No to ten... To mój pierwszy one shot. Mam nadzieję, że wyszedł dobrze :).

   Siedziałem z podkulonymi nogami na łóżku i wsłuchiwałem się w krzyki dobiegające z pokoju obok. Znowu się kłócili, to znaczy Harry i Louis... Nie jestem w stanie zliczyć na palcach u rąk, która to już z kolei ich kłótnia dzisiaj. Jedno wiedziałem - między nimi było coraz gorzej. Potrafili pokłócić się nawet o niedojedzony jogurt. Jako jedyny z zespołu wiedziałem o ich związku. Przyjęcie tego do świadomości nie przyszło mi z łatwością. 
   Od dłuższego czasu podkochiwałem się w Harry'm. Kochałem jego uśmiech, bujne loki i te zielone oczy, w których łatwo było się zatracić. Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy pierwszy raz ujrzałem go na castingu do programu X-Factor. Wyglądał na lekko stremowanego. Rozmawiał ze swoimi znajomymi i rodziną co chwila uśmiechając się nerwowo. To właśnie tym uśmiechem skradł moje serce. Po niekrótkim czasie wszyscy jego bliscy oddalili się od niego życząc mu powodzenia. Obserwowałem go z bezpiecznej odległości. Ciągle poprawiał swoje, już i tak idealnie ułożone włosy podśpiewując coś pod nosem. Pomyślałem wtedy "raz kozie śmierć" i ruszyłem w jego kierunku. 
- Cześć. - przywitałem się nieśmiało. - Jestem Niall, a Ty?
- Cześć, a ja Harold, ale mów mi Harry. - uśmiechnął się ciepło podając mi dłoń.
Jego uśmiech i dotyk sprawił, że miałem wrażenie, że zaraz zemdleję. Momentalnie zrobiło mi się gorąco a ręce zaczęły się trząść. Harry ponownie zarzucił swoimi lokami, w które nagle zapragnąłem wpleść swoje palce, czego rzecz jasna nie uczyniłem. 
- Jesteś tu pierwszy raz? - zapytałem a Harry zaczął się śmiać.
- Pewnie, stary. Spójrz tylko na moje ręce! Całe aż dygoczą. - powiedział wystawiając przed siebie swoje kończyny. 
- To tak samo jak moje! - zaśmiałem się, w myślach dopowiadając, że to jego sprawka.
Ani trochę nie denerwowałem się wizją występu. Byłem spokojny i opanowany. Kochałem śpiew, ale powtarzałem sobie, że jeśli tym razem mi się nie uda to może następnym. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk imienia i nazwiska loczka. Harry spojrzał na mnie przerażony.
- Proszę Cię, trzymaj za mnie kciuki! - rzucił i wbiegł na scenę.
Chyba nigdy tak mocno nie trzymałem kciuków jak wtedy. Z całego serca pragnąłem aby Harold przeszedł dalej. Widziałem, przecież, że muzyka to była jego pasja. Gdy padło pierwsze "nie" w moich myślach roiło się od samych wulgaryzmów. Ten chłopak miał naprawdę przepiękny głos. Jak można było powiedzieć tak po prostu "nie"?! Uspokoiłem się słysząc dwa razy "tak" spod rzędu. Ucieszyłem się bardzo. Harry wleciał za kulisy cały w skowronkach. Miałem ochotę go przytulić, ale w porę się ogarnąłem.
- Naprawdę jesteś świetny! - nie mogłem wyjść z podziwu. - Wiedziałem, że Ci się uda. - wyszczerzyłem zęby.
Harry poklepał mnie po ramieniu, podziękował i pobiegł szybko do swojej rodziny cieszyć się z tego "małego" sukcesu. 
   Wszystko potem potoczyło się tak szybko... Nie miałem nawet chwili czasu na to by pomyśleć, że kocham tego chłopaka. Mieliśmy z zespołem masę nowych obowiązków. Ciągle dokładano nam więcej pracy. Jednak widocznie Lou i Hazza mieli czas na miłostki. Moje serce niemal pękło kiedy się o nich dowiedziałem. Byli tacy szczęśliwi kiedy mi o tym mówili. Nie pozostało mi nic innego jak razem z nimi cieszyć się ich szczęściem. 
- Pierdol się! Mam Cię dość! - wrzasnął Louis trzaskając drzwiami.
Jak oparzony wybiegł z domu. Przez okno widziałem jak otwiera garaż a po chwili wyjeżdża z niego swoim samochodem. Zainteresowany tym widokiem, nie zauważyłem kiedy Harry wszedł do pokoju. 
- Znajdzie się tu dla mnie miejsce? - spytał wskazując na łóżko, na którym siedziałem.
Pomachałem twierdząco głową. Nie miałbym chyba serca gdybym odesłał go z powrotem do swojego pokoju. Usiadł tuż obok mnie i westchnął ciężko. Serce mi się krajało kiedy patrzyłem na jego smutek. Położyłem delikatnie dłoń na jego prawym ramieniu a on momentalnie wtulił się we mnie jak małe dziecko. 
- Przepraszam Cię, że musisz tego wysłuchiwać. - wyszeptał. - Ja naprawdę nie daję sobie z tym już rady... 
Poczułem jak moja koszulka na ramieniu staje się mokra. Znowu płakał... Nie wiem co mogłem mu powiedzieć. Sam w końcu doprowadzał do tych kłótni. Czepiał się Lou o każdy drobny szczegół, jakiekolwiek niedociągnięcie. Mimo to było mi go okropnie żal, bo strasznie to wszystko przeżywał. Odgarnąłem włosy z jego czoła i pocałowałem je delikatnie. Harry odchylił swoją głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy niespokojnie lustrowały moją twarz. Był tak blisko mnie, że zaczęło robić mi się duszno. Przełknąłem głośno ślinę. Mimowolnie spojrzałem na jego usta, które lekko były rozchylone. Przygryzłem lekko swoją dolną wargę a Harry obdarował mnie jednym z tych łobuzerskich uśmieszków. Rozejrzałem się dookoła upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. Rzuciłem też okiem za okno wyszukując samochodu Louis'ego. Na śniegu, który pokrywał ziemię widniały jedynie ślady po kołach. Zanim ponownie spojrzałem na Hazzę, ten przewrócił mnie na łóżko. Zbliżył się swoją twarz do mojej. Wiedziałem co się teraz wydarzy i szczerze bałem się trochę tego. Harry zaczął delikatnie muskać wargami moją szyję a mnie przeszył przyjemny dreszczyk. Loczek zmierzał ku moim wargom bardzo powoli.
- Pocałuj mnie w końcu... - wymruczałem mu do ucha.
Harry zgodnie z moją wolą złożył krótki pocałunek na moich ustach. Spojrzałem na niego nieco zdziwiony. "To już koniec?" - przeszło mi przez myśl. Harry wpatrywał się w moje niebieskie tęczówki chyba nie do końca wiedząc co robić dalej. Nie czekając na jakikolwiek ruch z jego strony, przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem namiętnie. Curly oderwał się ode mnie przerażony. 
- Cholera, Niall! Co my robimy?! - wrzasnął schodząc ze mnie. 
- Myślałem, że tego chcesz. - powiedziałem zdezorientowany.
Takiej reakcji z jego strony w ogóle się nie spodziewałem. Kompletnie nie miałem pojęcia o co mu chodziło.
- Boże, przecież ja kocham Lou! Jak mogłeś?! - krzyknął a ja zacisnąłem pięści.
- Jak ja mogłem?! - krzyknąłem jeszcze głośniej. - Sam to sprowokowałeś a teraz zwalasz winę na mnie?! - nie wierzyłem własnym uszom.
- Och, przyznaj się, że to było dla Ciebie wygodne. Wykorzystałeś sytuację! Ja nie wiedziałem co robię, byłem jeszcze w szoku! - darł się a ja poczułem jak robię się na twarzy cały czerwony z wściekłości.
Ten chłopak naprawdę nie potrafił przyjąć na siebie winy. Nagle przejrzałem na oczy. Kochałem się w moim wyobrażeniu o nim a nie w nim samym. Wydawał się mi być taki idealny, ale błagam, przecież idealni ludzie nie istnieją. Podniosłem się z łóżka i chwyciłem w dłoń płaszcz wiszący na krześle. Narzuciłem go na siebie i dokładnie dopiąłem wszystkie guziki.
- Kurwa, wyobraź sobie, że byłeś dla mnie wszystkim. Jaki cholernie byłem ślepy skoro nawet nie zauważyłem jakim jesteś skurwysynem. - rzuciłem mu prosto w twarz.
Wyszedłem z pokoju zostawiając go samemu sobie. Nie był wart ani jednej kolejnej sekundy spędzonej w moim towarzystwie. To cholernie bolało. Świadomość, że tak naprawdę w ogóle go nie znałem dobiła mnie dogłębnie. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer Kate, mojej najlepszej przyjaciółki. Od razu poznała po moim głosie, że coś jest nie tak. Zaproponowała mi wypad na piwo. Od razu się zgodziłem. Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku pobliskiego baru. Miałem ochotę najebać się do nieprzytomności aby choć na chwilę uwolnić się od myśli o Harry'm.

_____________________________

No i mamy shota prędzej niż przypuszczałam, specjalnie dla Karinki :D.

Powitanie.

Witam was na moim drugim blogu ;).
Ostatnio do głowy wpada mi mnóstwo pomysłów na coraz to nowsze historie o naszych chłopakach z One Direction.
Aby tym wszystkim pomysłom podołać postanowiłam spróbować swoich sił w one-shot'ach :).
Jutro wyjeżdżam na wakacje więc będę miała sporo czasu aby wszystkie pomysły spisać i stworzyć z nich coś ciekawego.
Mam nadzieję, że niektórzy fani mojego pierwszego bloga również będą tutaj zaglądać ^^
Wracam 22 lipca i podejrzewam, że pierwszy jedno part pojawi się w okolicach 23-24 lipca.
Na pewno na blogu pojawi się jakiś bromance (znając moje zamiłowanie do tego typu opowiastek, będzie ich mnóstwo) jak i takie... bromance bez "b" ;D.
Pozdrawiam wszystkich no i miłych wakacji xoxo.