piątek, 21 grudnia 2012

003. Ready to fall.

Bohaterowie: Harry Styles i Louis Tomlinson (Larry Stylinson)
Ilość słów: 1332
Od autora: Znowu jakieś smęty, ale nic innego jakoś nie potrafię napisać... Miłego czytania, anyway :).

Przechadzałem się przez jedną z londyńskich ulic w poszukiwaniu kwiaciarni. Uwielbiałem kupować Ci kwiaty. Tak o, bez żadnej okazji, ponieważ widok twojej szczęśliwej buźki, kiedy Ci je dawałem, był dla mnie najważniejszy. W ogóle, cały Ty byłeś dla mnie najważniejszy, Louis. Zatrzymałem się przy malutkim sklepiku, gdzie na wystawie prezentowały się przepięknie przyozdobione róże. Niewiele się zastanawiając wszedłem do środka i kupiłem te czerwone, twoje ulubione. Zadowolony z siebie wyszedłem z kwiaciarni. Tylko dwie ulice dzieliły mnie od Ciebie. Ruszyłem więc szybkim krokiem, aby jak najszybciej móc się z Tobą znowu zobaczyć.
To niesamowite, jak zwykłe zakupy w sklepie mogą aż tak zmienić twoje życie. Co ja wtedy kupowałem? Ach tak, kukurydzę w puszce. Przygotowywałem przyjęcie z okazji imienin mojej mamy. Zjawić się na nim miało około 40 osób, w tym większość z nich to nasza rodzina. Potrzebowałem tej kukurydzy z 7 puszek, aby móc przygotować moją popisową sałatkę. Co jak co, ale kucharz ze mnie był niezły. Niestety przy wejściu do sklepu nie zauważyłem żadnych koszyków, więc byłem zmuszony wszystkie te puszki ogarnąć jedynie moimi rękoma. Jakieś dwa metry dzieliły mnie od kasy, kiedy jedna z puszek upadła z hukiem na podłogę a za nią dwie następne. Wtedy zjawił się on. Mój kochany Lou. Zupełnie jakby wyrósł spod ziemi. Pomógł mi zbierać z podłogi tą nieszczęsną kukurydzę. Kiedy podnieśliśmy się z klęczek, ten uśmiechnął się do mnie słodko. Momentalnie poczerwieniałem na twarzy.
- Odłożę na taśmę. - powiedział. 
Pokiwałem tylko głową i uśmiechnąłem się nerwowo. Należałem bowiem do osób nieśmiałych. Cholernie nieśmiałych. Kiedy tylko zapłaciłem za zakupy, od razu ulotniłem się z tego sklepu. Szedłem po chodniku totalnie zamyślony, dlatego kiedy poczułem jak ktoś chwyta mnie za przedramię, wrzasnąłem głośno. Lou zaczął się ze mnie śmiać. Zrobiłem obrażoną minę, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że mój wrzask przypominał wrzask małej dziewczynki. Szybko zaproponował mi, że odprowadzi mnie do domu. Szczerze jego propozycja mnie zdziwiła, no bo przecież w ogóle się nie znaliśmy. Mimo to zgodziłem się. 
- Tak właściwie to jestem Lou. - powiedział z uśmiechem, kiedy staliśmy już pod moim domem.
- A ja Harry. - uśmiechnąłem się delikatnie.
No i zapadła ta okropna cisza. Jeśli ktoś tego kiedykolwiek doświadczył, to doskonale wie jaka to cholernie niezręczna sytuacja. 
- Mogę Cię o coś spytać? - zapytał a ja kiwnąłem twierdząco głową. - Czy... Umówiłbyś się ze mną? - wypalił a mnie zatkało. Chłopak widząc moją reakcję zmieszał się. - Przepraszam... Ja... Ta twoja bransoletka... Myślałem... - jąkał się i ciągle gdzieś uciekał wzrokiem.
Spojrzałem na bransoletkę, którą dostałem od swojego byłego chłopaka. Ot taka w kolorach tęczy. Wszyscy wiemy czego symbolem były te kolory, dlatego od razu skojarzyłem, dlaczego Louis, prosto z mostu, zadał mi takie a nie inne pytanie.
- Nie, nie, wszystko w porządku! Dobrze myślałeś. - szybko potwierdziłem jego przypuszczenia. - Chętnie się z Tobą umówię, Louis. - dodałem, uśmiechając się. 
Czułem jak z tego wszystkiego zaczęły piec mnie policzki, dlatego szybko wymieniliśmy się numerami i pobiegłem do domu, żegnając się z nim. Nie chciałem aby moje rumieńce zdradziły mu, jak bardzo mi się podobał. 
Spotykaliśmy się już od ponad roku. Moje życie przez cały ten czas wywróciło się o 180 stopni. Gdyby ktoś np. 2 lata temu powiedział mi, że w moim życiu zjawi się taki Louis, jak Boga kocham, wybuchłbym śmiechem, nie wierząc w to. A jednak...
Właśnie wychodziłem z zakrętu kiedy Cię ujrzałem, Louis. I to nie samego. Stałeś obok bramy do twojego domu, całując się z jakimś chłopakiem. Moje serce natychmiast pękło a róże, które Ci kupiłem, jakby same wytoczyły się z mojej dłoni, upadając na ulicę. Miałem wrażenie, że czas na chwilę zwolnił. Stałem jak wryty i patrzyłem jak się z nim żegnasz i wciskasz mu w dłoń róże, które wczoraj Ci dałem. Nie wierzyłem... To naprawdę Ty, Lou?
Kiedy twój chłoptaś się oddalił machając do Ciebie, obróciłeś się na pięcie i wtedy zobaczyłeś mnie. Twoja mina była bezcenna. Chociaż moja pewnie była nie lepsza... Ruszyłeś do mnie niepewnym krokiem a ja... Nie chciałem z Tobą rozmawiać, Ty draniu! Po prostu zacząłem uciekać. Nigdy nie byłem dobry w bieganiu, za to Ty niestety tak. Dogoniłeś mnie. Zacząłeś się przede mną tłumaczyć, ale ja Cię nie słuchałem. Słyszałem jedynie jakieś pojedyncze wyrazy wyrwane z kontekstu.
- Tommo... Myślałem, że mnie kochasz... - wyszeptałem.
- Bo Cię kocham! - żachnął się.
- Nie, Louis! Nie chcę tego słuchać! - wykrzyczałem, odpychając Cię mocno od siebie.
Upadłeś a ja ponownie uciekłem. Na moment odwróciłem głowę w tył, by sprawdzić czy czasem nie wstałeś i nie pobiegłeś za mną. Ale Ty... Ty tam leżałeś i... i nie ruszałeś się... Widząc to spanikowałem. Podbiegłem do Ciebie sprawdzić co Ci jest. Byłeś nieprzytomny a z twojej głowy sączyła się krew. Dopiero wtedy zauważyłem, że upadając, uderzyłeś głową o kant betonowego murku... Nie oddychałeś... Zacząłem płakać. Nie wiedziałem co robić. Byłem w takim szoku, że... zostawiłem Cię tam... Bez jakiejkolwiek pomocy. Nie zadzwoniłem po pogotowie. Bałem się, że wszyscy się dowiedzą, że to moja wina. Bałem się ponieść za to konsekwencje... A może po prostu pomyślałem, że sobie na to zasłużyłeś, Tomlinson?
Nie żyłeś i to przeze mnie. A ja miałem jeszcze czelność pojawić się na twoim pogrzebie... Leżąc martwy w trumnie wyglądałeś jakbyś uciął sobie drzemkę. Ten obraz do dzisiaj staje mi przed oczami. Wiem, że to wszystko moja wina, ale nie wyobrażasz sobie jak podle się czułem... Jacyś obcy ludzie składali mi kondolencje. Przypuszczam, że to jakaś twoja rodzina, skoro wiedzieli, że mnie i Ciebie coś łączyło. To było okropne... Kiedy opuszczali trumnę z twoim ciałem, Tomlinson, poczułem ukłucie w sercu. Nawet nie wiem jak to się stało, ale momentalnie zalałem się łzami. Czułem się taki bezsilny a zarazem wyprany z jakichkolwiek emocji, uczuć...
Minęło już sporo czasu odkąd Ciebie nie ma a ja nadal się tym zadręczam. To cholernie trudne żyć ze świadomością, że Cię zabiłem... Bo zabiłem osobę, którą mimo tej zdrady ciągle kochałem. Z dnia na dzień przestałem normalnie funkcjonować. Rodzina, przyjaciele - oni po prostu sądzą, że nie mogę się pogodzić z tą stratą, ale co oni mogą wiedzieć? W końcu to nie oni Cię zabili, tylko ja. Nikt o tym nie wiedział. Dłużej już tak nie potrafiłem. Wyciągnąłem z drukarki czystą kartkę. Chwyciłem w dłoń długopis i zacząłem pisać. Wszystko - od początku do końca. Kiedy już skończyłem, zgiąłem kartkę dwa razy na pół i położyłem ją na swoim łóżku. Zerwałem z mojej tablicy korkowej twoje zdjęcie. Przejechałem dłońmi po śliskim papierze uśmiechając się do Ciebie smutno. Zarzuciłem na siebie bluzę i wcisnąłem zdjęcie w prawą kieszeń. Wyszedłem z pokoju co chyba okazało się być dla rodziny dziwnym zjawiskiem, bo patrzyli na mnie, jak wychodziłem z domu, z szeroko otwartymi oczami. Na zewnątrz jak zwykle padało, więc założyłem na głowę kaptur. Ruszyłem zdecydowanym krokiem przed siebie. Doszedłem do parku, gdzie mimo późnej pory było sporo ludzi. Ale nie sam park mnie interesował, tylko opuszczony budynek, który znajdował się kilkanaście metrów dalej. Wszedłem do środka, rozglądając się, chociaż jego wnętrze znałem bardzo dobrze. Bywałem tutaj dosyć często. Przynajmniej nikt mi tutaj nie przeszkadzał w byciu samemu. Udałem się do kolejnego pomieszczenia. Na zniszczonej sofie leżał gruby sznur z pętlą, który przyniosłem tu jakiś czas temu. Już wtedy wiedziałem, że chcę to zrobić. Po prostu muszę! Chwyciłem go w moje trzęsące się z nerwów dłonie i wyszedłem na zewnątrz. Przywiązałem go solidnie do gałęzi drzewa, które rosło naprzeciwko domu. Wdrapałem się pospiesznie na nie i zacisnąłem sobie pętlę na szyi. Wyjąłem z kieszeni twoje zdjęcie i spojrzałem na twoją roześmianą buźkę ostatni raz. Jedna łza spłynęła po moim policzku, ale natychmiast ją wytarłem. Zamrugałem kilka razy. Nie chciałem płakać, nie teraz! Włożyłem twoje zdjęcie tym razem do tylnej kieszeni od spodni. Zacisnąłem mocno powieki.
Louis, kochanie... Przepraszam Cię... Nie chciałem, aby to tak się skończyło... Ale ja już nie mogę tak żyć. Jeśli faktycznie gdzieś tam jesteś, proszę, wybacz mi to co zrobiłem, bo ja sam sobie tego wybaczyć nie potrafię...
- Do zobaczenia po drugiej stronie, Lou... - wyszeptałem i zeskoczyłem z gałęzi...

środa, 19 grudnia 2012

002. Am I still your charm or am I just bad luck?

Bohaterowie: Niall Horan i Zayn Malik (Ziall Horalik)
Ilość słów: 751
Od autora: A więc, po dość długiej przerwie postanowiłam coś napisać. Jak zwykle jakaś piosenka mnie do napisania tego natchnęła ;P. To już standard xD. Wiem, że jest bardzo krótko, ale raczej na temat. Więc tego... Miłego czytania życzę :).

Stałem przy oknie wpatrując się w jeden punkt. Deszcz padał od jakiejś godziny i zdawać by się mogło, że nie będzie miał on końca. Wszędzie było szaro, buro... Ten stan nie ulegał zmianie już dłuższy czas. Zupełnie jak moje kłótnie z Zayn'em - niekończące się niczym ten deszcz, chłodne jak każde nasze pożegnanie zaakcentowane trzaskiem drzwi i ta szara codzienność, ta rutyna, która bezczelnie wkradała się między nas. A przecież kiedyś było inaczej... Tak idealnie. Może zbyt idealnie by mogło być prawdziwe? Przejechałem dłońmi po mojej blond czuprynie po czym westchnąłem ciężko. Znów mnie zostawił. Zostawił mnie z totalnym mętlikiem w głowie. Dlaczego to tak bolało? Dlaczego mi to robił za każdym razem? Czy nie byłem dla niego wystarczająco dobry? A może wystarczyło to, że nie byłem kobietą? Mimo wszystko starałem się być silny. Starałem się pokazać, że jego zarzuty wobec mnie, te niekontrolowane wyzwiska padające z jego ust, kompletnie mnie nie ruszają. Ale jemu wystarczyło jedno spojrzenie w moje oczy i wiedział. Wiedział jak słaby jestem. Wiedział, że sprawia mi ból. Ale co z tego, że wiedział skoro ani na chwilę nie przestawał? Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Przygryzłem dolną wargę zaciskając mocno powieki. Zwykle to wystarczyło, ale nie dziś. Po moim policzku spłynęła gorzka łza, którą momentalnie otarłem wierzchem dłoni. Kochałem go. I to jak. Nie wyobrażałem sobie bez niego życia. Cierpiałem, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że to co było między nami, wypalało się. Jak mogłem temu zapobiec? I czy w ogóle mogłem...? Kolejna łza spłynęła... Na siłę próbowałem zająć myśli czymś przyjemnym, przepędzić z nich Zayn'a. Jednak wystarczyło niespełna kilka sekund a niemiłe wspomnienia wracały niczym bumerang. Zasłoniłem żaluzję w oknie. Widok tego co działo się na zewnątrz jeszcze bardziej mnie przygnębiał. Usiadłem bezwiednie na łóżku. Swój wzrok ulokowałem w szafce, gdzie prezentowała się dosyć pokaźna wystawa alkoholu. To on powinien być kolejnym punktem tego przegranego wieczoru, ale nie dziś. Postanowiłem, że ten wieczór będzie inny. Wstałem i chwyciłem w dłonie klucze do samochodu. Wyszedłem z domu nawet nie zamykając go. Odjechałem. Po chwili parkowałem już przed jego blokiem. Widziałem jak siłuje się z drzwiami. Znów zapomniał klucza. Wykorzystałem moment, kiedy dzwonił do kogoś przez domofon. Wyskoczyłem z auta i schowałem się za jakimś krzakiem. Kiedy tylko wszedł do środka, popędziłem za nim. Dogoniłem go na schodach na 5 piętrze. Kiedy tak staliśmy naprzeciwko siebie, zastanawiałem się co ja właściwie chciałem mu powiedzieć? Że go kocham? Przecież to totalny banał... Zayn patrzył na mnie wyczekująco. Jego wyraz twarzy mieszał się z frustracją i zdezorientowaniem na przemian. Podrapałem się po głowie nerwowo. Milczałem. Ciągle milczałem. Zayn pokręcił głową i zaczął zmierzać ku drzwi swojego mieszkania. Stałem jeszcze chwilę jak wryty. Karciłem się w myślach za to, że jestem aż tak nierozgarnięty. Usłyszałem dźwięk otwierania drzwi. Od razu pobiegłem za Zayn'em. Dopadłem go jeszcze zanim wszedł do mieszkania. Zatrzasnąłem drzwi, popchnąłem go stanowczo na ścianę i chwyciłem go za jego idealnie wyprasowany T-shirt. Ta jego Perrie widać bardzo o niego dbała. Prychnąłem na samą myśl o tym jak lata wokół niego i mu dogadza. W końcu ode mnie nie mógł tego oczekiwać; miałem dwie lewe ręce a zresztą nawet bym się na taki układ nie zgodził. Poczułem jak Zayn próbuje mnie odepchnąć. Uśmiechnąłem się do niego szaleńczo. Przywarłem do niego całym swoim ciałem i pocałowałem go namiętnie. Szybko mi uległ i poddał się mojemu pocałunkowi. Widzisz Zayn? Widzisz co tracisz? Naprawdę tego chciałeś?
- Zayn!? - usłyszałem za sobą przerażony krzyk.
To była Perrie. Stała w drzwiach i patrzyła na nas, zakrywając dłoniom usta. Jej oczy w jednej chwili się zaszkliły.
- Perrie, nie, kochanie, to nie tak! - krzyczał Zayn, odpychając mnie.
Ale ona nie słuchała. Pospiesznie wróciła do mieszkania, zamykając drzwi na klucz. Zay jak szalony walił  w nie pięściami, prosząc aby wpuściła go do środka. Zero odzewu. Zaśmiałem się pod nosem. Natychmiast napotkałem jego wściekły wzrok.
- Bawi Cię to? - warknął. - Zrujnowałeś mi życie, Ty...
- Pedale? To chciałeś właśnie powiedzieć? - przerwałem mu. Znowu się zaśmiałem.
Zayn patrzył na mnie chyba nie do końca wiedząc co ma myśleć. Podszedłem do niego, próbując pocałować go w szyję. Kiedy po raz kolejny mnie odepchnął, zdenerwowałem się.
- Wiesz co? Cholerny tchórz z Ciebie, kochanie. - powiedziałem, odwracając się od niego.
Zbiegłem szybko po schodach i popędziłem do swojego samochodu. Powinienem był teraz cierpieć jeszcze bardziej, ale ja... nawet byłem zadowolony. Cieszyłem się z tego, że okazał się być takim dupkiem. To niesamowite, że musiałem tyle wycierpieć, żeby teraz poczuć się wreszcie wolnym.